Jakie jest najlepsze miejsce w Polsce na krótki, spokojny urlop? Gdzie uspokajają człowieka widoki, pogoda i beczenie owiec? W Bieszczadach. Przy okazji krótkiego wyjazdu udało mi się sprawdzić w boju mniejszego, lżejszego niż tradycyjna puszka bezlusterkowca w górsko-plenerowych warunkach.
Jako fotograf i człowiek jestem typem nizinnym. Przez długo stawiałem czynny opór wszelkim wyprawom około-górskim, bo oglądanie gór z gór jest jak podziwianie Bałtyku z pokładu Heweliusza, ale Bieszczady, to Bieszczady. Niższe, dla mnie bardziej malownicze i zdecydowanie bardziej dostępne niż oblegane Tatry (i nie trzeba jechać Zakopianką).
Jakie by nie były to wciąż góry, dlatego postanowiłem wyjąć z plecaka wszystko, bez czego można się obejść w dzień. Nie niosłem żadnej lampy, żadnych statywów. Ba! Nie zabrałem w górę ani jednej lustrzanki. Poszedł ze mną EOS R, trzy obiektywy i butelka wody.
Założenie było takie, aby sprawdzić jak elektroniczne wizjery sprawdzą się w ostrzeniu manualnym jak matryca radzi sobie z ilością szczegółów, jak naprawdę wygląda rozpiętość tonalna R-ki. Przede wszystkim chciałem sprawdzić, czy „intuicyjność” Canona jest taka sama dla luster i „nieklapiących” konstrukcji.
Bezlustro wymaga dłuższej chwili przyzwyczajenia. Wprawdzie wszystkie przyciski można zaprogramować całkowicie dowolnie, ale mniejszy korpus sprawia, że duże dłonie fotografa czasem szukają funkcji dość długą chwilę. Szeroko komentowany brak joysticka faktycznie trudno zrozumieć, ale dotykowy touch panel nie jest takim demonem, jak opisywano go w testach. Wizjer polubiłem nawet mimo zamrożenia strzelanej klatki, odchylany ekran, przed którym broniłem się wiele lat jest po prostu genialny (i można go zamknąć nie obijając wyświetlacza podczas chodzenia). Monochromatycznemu ekranowi na górnej ścianie aparatu zdecydowanie natomiast brakuje podświetlenia. Mnie natomiast najbardziej brakuje tylnej rolki.
Za co można pochwalić EOS-a R? Po pierwsze matryca. Bardzo lubi wiele szczegółów i radzi sobie z nimi naprawdę świetnie. Rozpiętość tonalna jest więcej niż akceptowalna (wbrew znawcom z YouTube’a). Po drugie pomiar światła – Canony zawsze miały z tym problem, który tu właściwie nie występuje. Po trzecie – autofocus. Obiektywy z mocowaniem EF zyskują nowe życie. AF jest naprawdę szybki, dość celny i umówmy się – kryje lwią część kadru, o czym w większości tradycyjnych lustrzanek można zapomnieć. Back / front focus w tym aparacie (z technicznych powodów) nie występują, a zdjęcia są ostre i przy f/1.4 i f/11.
„R” idealny nie jest, bo aparat idealny nie istnieje. Mógłby mieć lepszą baterię (w porównaniu do RP nie jest najgorzej), mogłyby z nim pracować lampy Yongnuo, mógłby mieć szybszą serię w trybie servo, joystick i najlepszy patent canona w postaci „rolki” na tylnej ścianie. Jest za to świetnym połączeniem wysokiej jakości obrazka, kultury pracy i reporterskich możliwości w różnych, naprawdę trudnych warunkach z naprawdę fajnym, „pewnym” autofocusem.
17 mm | 1/250 | ISO 100 | f/4